W nawiązaniu do poprzedniej notki http://jaga-babciaradzico.blogspot.com/2013/10/na-krolewskim-tronie-1.html, dzisiaj nastąpi dalszy ciąg tej "zacnej" historii o "królewskim tronie".
A wspomniałam tam o malborskim zamku i chcę jeszcze dalej o zamkowych wieżach napisać.
Bywały po zamkach dansekery, gdaniskami zwane, do których wiódł specjalny pomost lub krużganek - odosobnione wieże, w swych niższych częściach mieszczące przepastne zbiorniki, w kondygnacji górnej drewniane ławy z szeregiem krągłych wycięć.
Bywały hurdycje i machikuły: na zewnątrz, jak balkon wysunięte galerie u szczytu obronnych murów, w podłogach mające otwory, którymi spychano na nieprzyjaciela głazy, lano wrzątek, smołę i roztopiony ołów. Otwory te także zachęcały i do innego ich wykorzystania; rzecz jasna tylko czasu pokoju.
Ponieważ w ówczesnym czasie nie każdy piśmiennym był, Krzyżacy wpadli na iście diabelski pomysł i jako drogowskazu do przybytku tego używali płaskorzeźby diabełka.
Jakby tak bliżej przyjrzeć się diabełkowi to widać, że trapi go pilna potrzeba. Jego skrzyżowane nogi i lewa dłoń w okolicy krocza, aż nadto wyraźnie pokazują co go męczy.
Zaś szeroko rozwinięte skrzydła, sygnalizują pośpiech' a ogon wskazuje kierunek w jakim trzeba się udać. Trzeba przyznać, że poczucia humoru Krzyżakom nie brakowało !
Pamiętam jak za czasów kiedy byłam nastolatką, musiałam biegać za każdą swoją potrzebą na dwór, gdzie stało w szeregu pięć "osobliwych wygódek" niedrewnianych ino już murowanych.
Najgorzej było zimową porą, kiedy trzeba było wyruszyć do tejże wygódki, ileż trzeba było zachodu; kożuch jaki nałożyć, czapę i kozaki - no bo - nieraz trzeba było tam dłużej posiedzieć. Ciężkie to czasy były dla mnie i dla mojej rodziny, szczególnie zimową porą gdy wiatr dmuchał a mróz mroził... brr!
Opowiem teraz przezabawną historyjkę, o której wspominał Jan Dulkan Ochocki, jak to będąc kiedyś na męskim przyjęciu w jakimś skromnym dworku, a sprzykrzywszy sobie niepomiarkowanie picie, opuścił mino deszczu towarzystwo po pozorem sprawdzenia, czy koniom dano obroku.
Schodząc z ganku, minął opodal do cna pijanego współbiesiadnika, co raz po raz się chwiejąc stał wśród ulewy z rozpiętym rozporkiem hajdawerów.
Zaszedł pan Dulkan do stajni, nabił lulkę, usiadł przy wrotach otwartych i zapatrzył się w zszarzały, rozpłakany krajobraz.
Wino mu z głowy niespiesznie parowało, wypalił pykając wolno i drugą jeszcze fajeczkę, nim wstał na koniec, by wrócić do kompanii. Opodal ganku dostrzegł tego samego szlachcica.
- A ratujże mnie waszmość dobrodzieju! - załkał pijackim szlochem na widok Ochockiego. - Zlituj się, zrób co, pomóż! Od godziny tak chyba stoję i żadnym sposobem skończyć nie mogę!
Biedaczysko był już tak przesiąknięty deszczem, że kapało i lało się zeń strużkami we wszystkich możliwych miejscach.
Bo mimo istniejących już wychodków, "izb sekretnych", urynałów itp. na sarmackiej prowincji - jeszcze i za króla Stasia - krzaczki były miejscem najulubieńszym.
A naczynie nocne przedmiotem ośmieszającym lub nieznanym. I jeśli gdzie je spotkałeś, to chyba po pałacach, dworach wielkopańskich lub - szpitalach.
I stamtąd też wywodzą się pierwsze jego nazwy. Bo posmakujcie, ile to urody w takim choćby - zaczerpniętym właśnie ze szpitalnego inwentarza anno 1739 - urzędowym sformułowaniu: "wygoda dla natury należycie z przykryciem sporządzona". Dzisiaj bez zbędnych ceregieli mówimy po prostu "kibel" abo "sracz".
Jeżeli chodzi o same urynały (nocne naczynia), to bywały one i srebrne - te z pałaców rzecz jasna, z których tak drwił Jan Andrzej Morsztyn:
A wspomniałam tam o malborskim zamku i chcę jeszcze dalej o zamkowych wieżach napisać.
Bywały po zamkach dansekery, gdaniskami zwane, do których wiódł specjalny pomost lub krużganek - odosobnione wieże, w swych niższych częściach mieszczące przepastne zbiorniki, w kondygnacji górnej drewniane ławy z szeregiem krągłych wycięć.
Bywały hurdycje i machikuły: na zewnątrz, jak balkon wysunięte galerie u szczytu obronnych murów, w podłogach mające otwory, którymi spychano na nieprzyjaciela głazy, lano wrzątek, smołę i roztopiony ołów. Otwory te także zachęcały i do innego ich wykorzystania; rzecz jasna tylko czasu pokoju.
Ponieważ w ówczesnym czasie nie każdy piśmiennym był, Krzyżacy wpadli na iście diabelski pomysł i jako drogowskazu do przybytku tego używali płaskorzeźby diabełka.
Jakby tak bliżej przyjrzeć się diabełkowi to widać, że trapi go pilna potrzeba. Jego skrzyżowane nogi i lewa dłoń w okolicy krocza, aż nadto wyraźnie pokazują co go męczy.
Zaś szeroko rozwinięte skrzydła, sygnalizują pośpiech' a ogon wskazuje kierunek w jakim trzeba się udać. Trzeba przyznać, że poczucia humoru Krzyżakom nie brakowało !
Pamiętam jak za czasów kiedy byłam nastolatką, musiałam biegać za każdą swoją potrzebą na dwór, gdzie stało w szeregu pięć "osobliwych wygódek" niedrewnianych ino już murowanych.
Najgorzej było zimową porą, kiedy trzeba było wyruszyć do tejże wygódki, ileż trzeba było zachodu; kożuch jaki nałożyć, czapę i kozaki - no bo - nieraz trzeba było tam dłużej posiedzieć. Ciężkie to czasy były dla mnie i dla mojej rodziny, szczególnie zimową porą gdy wiatr dmuchał a mróz mroził... brr!
Opowiem teraz przezabawną historyjkę, o której wspominał Jan Dulkan Ochocki, jak to będąc kiedyś na męskim przyjęciu w jakimś skromnym dworku, a sprzykrzywszy sobie niepomiarkowanie picie, opuścił mino deszczu towarzystwo po pozorem sprawdzenia, czy koniom dano obroku.
Schodząc z ganku, minął opodal do cna pijanego współbiesiadnika, co raz po raz się chwiejąc stał wśród ulewy z rozpiętym rozporkiem hajdawerów.
Zaszedł pan Dulkan do stajni, nabił lulkę, usiadł przy wrotach otwartych i zapatrzył się w zszarzały, rozpłakany krajobraz.
Wino mu z głowy niespiesznie parowało, wypalił pykając wolno i drugą jeszcze fajeczkę, nim wstał na koniec, by wrócić do kompanii. Opodal ganku dostrzegł tego samego szlachcica.
- A ratujże mnie waszmość dobrodzieju! - załkał pijackim szlochem na widok Ochockiego. - Zlituj się, zrób co, pomóż! Od godziny tak chyba stoję i żadnym sposobem skończyć nie mogę!
Biedaczysko był już tak przesiąknięty deszczem, że kapało i lało się zeń strużkami we wszystkich możliwych miejscach.
Bo mimo istniejących już wychodków, "izb sekretnych", urynałów itp. na sarmackiej prowincji - jeszcze i za króla Stasia - krzaczki były miejscem najulubieńszym.
A naczynie nocne przedmiotem ośmieszającym lub nieznanym. I jeśli gdzie je spotkałeś, to chyba po pałacach, dworach wielkopańskich lub - szpitalach.
I stamtąd też wywodzą się pierwsze jego nazwy. Bo posmakujcie, ile to urody w takim choćby - zaczerpniętym właśnie ze szpitalnego inwentarza anno 1739 - urzędowym sformułowaniu: "wygoda dla natury należycie z przykryciem sporządzona". Dzisiaj bez zbędnych ceregieli mówimy po prostu "kibel" abo "sracz".
Jeżeli chodzi o same urynały (nocne naczynia), to bywały one i srebrne - te z pałaców rzecz jasna, z których tak drwił Jan Andrzej Morsztyn:
"W nieszczęsne srebro szczysz, a ze szkła pijesz:
Drożej szczysz, niźli pijesz - nie po ludzku żyjesz".
A teraz moje drogie panie, wyobraźcie sobie jakże ciężko było wtedy damom.
Rokokowa krynolina! Ileż trzeba było trudu, by się w nią uzbroić. Najpierw rogówkę wokół siebie opiąć, istne fiszbinowe rusztowanie od pasa sięgające do połowy łydek, potem suknię na nim drapować.
I co tu począć, gdy tak pracowicie ustrojonej damie chęć przychodziła - jak mawiał ksiądz Jędrzej Kitowicz - "złożyć ciężar natury"? Jakim to sposobem w rogówce na stolcu siadać? Spódnicę i rogówkę zdejmować? A toż na samą myśl wszystkiego może się odechcieć. Co jednak - bardzo niezdrowe.
Rokokowa krynolina! Ileż trzeba było trudu, by się w nią uzbroić. Najpierw rogówkę wokół siebie opiąć, istne fiszbinowe rusztowanie od pasa sięgające do połowy łydek, potem suknię na nim drapować.
I co tu począć, gdy tak pracowicie ustrojonej damie chęć przychodziła - jak mawiał ksiądz Jędrzej Kitowicz - "złożyć ciężar natury"? Jakim to sposobem w rogówce na stolcu siadać? Spódnicę i rogówkę zdejmować? A toż na samą myśl wszystkiego może się odechcieć. Co jednak - bardzo niezdrowe.
Dopiero Francuzi wymyślili nocniczki spłaszczone, arcywygodne, łatwo pod rogówkę dające się wsunąć.
I od czapeczki podobnego kształtu nazwali je: "bourdalou". Że zaś były to czasy zachwytu porcelaną, wkrótce po całej Europie pełno było urynałów prześlicznych, zdobnych bordiurą, to miniaturkami kunsztownymi, złoceniami, deseniem kwiatów lub drobnych bukiecików. Nie tylko zresztą owych spłaszczonych. Również zwykłych.
I od czapeczki podobnego kształtu nazwali je: "bourdalou". Że zaś były to czasy zachwytu porcelaną, wkrótce po całej Europie pełno było urynałów prześlicznych, zdobnych bordiurą, to miniaturkami kunsztownymi, złoceniami, deseniem kwiatów lub drobnych bukiecików. Nie tylko zresztą owych spłaszczonych. Również zwykłych.
Nie trwało to długo, a nowa moda do nas też zawitała i - na przekór dawnym obyczajom - od schyłku czasów saskich już się żadnym sposobem bez naczynia nocnego obyć nie mogło.
"Przyszło w końcu do tego, że w domu, co się za wielkoświatowy uważał, zawsze stawiano dla gościa urynały, które też wożono ze sobą w podróży, a niektórzy nawet i stolce składane ze sobą wozili, tak iż po potrzebie złożony stolec i zamknięty na klauzury - wydawał się jak księga jaka wielka".
"Przyszło w końcu do tego, że w domu, co się za wielkoświatowy uważał, zawsze stawiano dla gościa urynały, które też wożono ze sobą w podróży, a niektórzy nawet i stolce składane ze sobą wozili, tak iż po potrzebie złożony stolec i zamknięty na klauzury - wydawał się jak księga jaka wielka".
Z nastaniem zaś mody angielskiej pojawiły się z kolei urynały białe, bez ozdób, proste zupełnie, zwykłym tylko szkliwem pokryte.
W takim to właśnie, na polowaniu zbłądziwszy, zmęczony i jak pies głodny - kurę z rosołem dostał książę biskup Ignacy Massalski, gdy trafił na odludne domostwo jakiegoś puszczańskiego mieszkańca.
Posilając się zaś, słuchał opowieści gospodarza, wspominającego jak to przed laty w Wilnie będąc postanowił dla uświetnienia kredensu wazę sobie kupić. Tedy po rozmaitych sklepach z farfurami chodził, oglądał, ale żaden fason mu do gustu nie przypadł...
I to już chyba będzie koniec w temacie "składania ciężarów natury". Na koniec pozwolę sobie jeszcze zacytować jedno z najsłynniejszych pod wówczas powiedzeń literackich...
Pomocne źródła:
"Farfałki staropolskie" - Andrzej Hamerliński Dzierożyński
Wikipedia
http://www.atlas.pl/diabelek-droga-do-gdaniska.html
W takim to właśnie, na polowaniu zbłądziwszy, zmęczony i jak pies głodny - kurę z rosołem dostał książę biskup Ignacy Massalski, gdy trafił na odludne domostwo jakiegoś puszczańskiego mieszkańca.
Posilając się zaś, słuchał opowieści gospodarza, wspominającego jak to przed laty w Wilnie będąc postanowił dla uświetnienia kredensu wazę sobie kupić. Tedy po rozmaitych sklepach z farfurami chodził, oglądał, ale żaden fason mu do gustu nie przypadł...
I to już chyba będzie koniec w temacie "składania ciężarów natury". Na koniec pozwolę sobie jeszcze zacytować jedno z najsłynniejszych pod wówczas powiedzeń literackich...
"Jednej nocy, bawiąc wspólnie,
Rycerz czuły był szczególnie.
Ciągle mówił: "Ach! Ludmiło!"
(Niby tak się to jej śniło.)
Wciąż mężniej sobie poczynał,
Aż łóżko wpadło w Urynał.
Oto jak nas, biednych ludzi,
Rzeczywistość ze snu budzi."
("Ludmiła" - Tadeusz Boy-Żeleński)
Pomocne źródła:
"Farfałki staropolskie" - Andrzej Hamerliński Dzierożyński
Wikipedia
http://www.atlas.pl/diabelek-droga-do-gdaniska.html
Kiedyś uwielbiałam czytać teksty ks.J.Kitowicza a teraz mi przypominasz:)Jak ja się cieszę ,że do Ciebie trafiłam:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Myęlę Jolu,że jeszcze nieraz o nim wspomnę... :))
UsuńI ja też się cieszę, że tu jesteś.
Pozdrawiam cieplutko.
Cyt.- Wciąż mężniej sobie poczynał,
OdpowiedzUsuńAż łóżko wpadło w Urynał.
Stąd pewnie pochodzi powiedzenie "obudzić się z ręką w nocniku" - sparafrazowane na potrzeby naszych współczesnych zachowań.Pozdrawiam
No tak, pasowałoby do powiedzonka Boya,
Usuńale ja jakoś tego współczesnego powiedzonka nie znam :)
Ale dobrze wiedzieć...
Pozdrawiam cieplutko.
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńDobrze, że my krynolin nie nosimy, bo jak byśmy się zmieściły np. w blokowych wygódkach? Wygódkach? Pewnie i do salonu ciężko wejść by było :)))
Pozdrawiam serdecznie.
Pozdrawiam serdecznie.
PS. Moja popołudniowa wizyta nie oznacza, że na rano kawy może nie być ;)
UsuńWitam!
UsuńNiestety, ale to chyba raczej byłoby niemożliwe, krynolina i wygódka blokowa.
Trzeba byłoby zrezygnować albo z jednego, albo z drugiego. Tak samo i z salonami.
Co tu dużo mówić, dzisiejsze życie jednak jest łatwiejsze, prostsze... :))
No chyba, że zamiast tych wygódek używałybyśmy tych naczyń nocnych,
to już sprawa byłaby o wiele prostsza.
Pozdrawiam cieplutko.
Ależ kochanieńka, kawka już czeka na Ciebie od rana i ja też :))
UsuńPS.
O kurcze, wczoraj robiłam porząde w zdjęciach i usunęła mi się babcia,
która była w komentarzach. A teraz muszę poszukać jak się to robi, żeby się znowu pojawiła, Zapomniałam i teraz jest kółeczko z kreską.
Buziole.
Stawiam się na kawę. Z cukrem, bez mleka proszę. :)
UsuńKlik na dobry dzień!
Proszę, wedle życzenia, jest i u mnie kawa z mlekiem i bez mleka,
Usuńi z cukrem i bez. Kiedyś to ja piłam taką czystą bez cukrowania i mlekowania.
Klik na dobranoc :)
odechcieć jak odechcieć, ale zsikać się można było. nie w majtki, których chyba wtedy jeszcze nie noszono, ale w owe krynoliny:)
OdpowiedzUsuńI wtedy w tych falbankach, falbaneczkach zapach zapewne nieziemski był... :))
UsuńJednak z higieną pod wówczas niemożna było być za pan-brat.
A o higienę dbano już w starożytności. Codzienne kąpano się i iżywano kremu czyszczącego, olejków, płukano usta wodą z solą, a nawet żuto odpowiednik dzisiejszych odświeżających oddech i zabijających bakterie nazębne gum do żucia. Stosowano też maść "antiperspirant" - coś jak dzisiejsze dezodoranty żelowe. Były nawet kloaki i kanalizacja odprowadzająca ścieki.
UsuńNiestety... higiena upadła wraz z upadkiem starożytnej cywilizacji...
Aaaaaa... majtki w starożytności też były. Tutanchamon używał majtek, które odkryto wraz z jego grobowcem.
UsuńalEllu w starożytności jak najbardziej o higienę dbano. Chociaż wyczytałam, że i u nas już za Jagiełły łaźnie parowe były takie do kąpieli każdego oddzielne, chociaż i dawniej bywały kadzie lub wanny we wspólnej sali. Zbiorowo czy osobno - zawsze jednak szorowano się najstaranniej. "Ochędostwa z wielką pilnością przestrzegano, na każdy tydzień dwa razy myć się musiano"....
UsuńPozdrowionka.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńA ja dokończę cytat Bożenki ze Smakowych Kubków:
OdpowiedzUsuń"Oto jak nas, biednych ludzi,
Rzeczywistość ze snu budzi".-T.Boy- Żeleński.
Pozdrawiam serdecznie JaGo:)
PS.Usunęłam komentarz,bo zdarzył mi się błąd w nazwisku autora-przepraszam.
Ten się nie myli co i nic nie robi... nic to :)
UsuńPozdrawiam serdecznie.
Jak Boya kocham dobre. Pozdrawiam....
OdpowiedzUsuńPodsumowanie Boya - krótko i węzłowato i jak go tu nie kochać :)
UsuńPozdrawiam cieplutko.
Morsztyn też podrwił sobie świetnie :) Pozdrawiam, Marylko :))
OdpowiedzUsuńMorsztyn cięty język też miał... :)
UsuńPozdrawiam serdecznie.
Ale się ciekawostek naczytałam i kto by pomyślał jak ważną sprawę można było załatwić serdeczności pozdrawiam
OdpowiedzUsuńI to za jednym posiedzeniem... :))
UsuńPozdrawiam serdecznie.
Po prostu nie mieści się w głowie, że nic nie było! ani toalet, ani papieru, ani podpasek ani pieluszek jednorazowych i ...i...telefonu komórkowego. Świetnie, że to nam ukazujesz! A Andrzeja Hamerlińskiego, właśnie tego znałam. Najgorsze, że byłam mała i głupia, że nie poprosiłam o książki. Tą o kartach pamiętam jak pisał i rozmowy o brydżu u nas w domu z nim. Był bardzo delikatnym i wrażliwym człowiekiem i typowym humanistą. Rozmowa z nim była wielką przyjemnością. Jak miło, że o nim wspomniałaś, zasłużył w pełni na uwagę. Serdeczności!
OdpowiedzUsuńNo właśnie Joasi najważniejszy to ten telefon komórkowy. Dopiero by król rozporządzenia prosto z wygódki wydawał na prawo i na lewo....
UsuńTak też myślałam, że to o tego Hamerlińskiego będzie chodziło.
Widzisz Joasiu ja dopiero też na stare lata dojrzałam i dzisiaj żałuję,
że niektórymi sprawami się ni zajmowałam, wtedy jakoś nie po drodze mi było :)
Najbardziej (gdybym go znała) to tych książek jego bym chciała.
Pozdrawiam cieplutko.
Świetne ciekawostki.
OdpowiedzUsuńSuknie były bardzo drogie więc panie nosiły je aż do zdarcia. Jak podają źródła historyczne, niemiłosiernie śmierdziały dlatego wymyślono perfumy.
Dopiero z takiego połączenia był fajny smrodek...Oj z higieną było na bakier...
Boy'a bardzo lubię...Języczek miał świetny.
Serdecznie pozdrawiam:)
Ja kocham takie ciekawostki... :))
UsuńPomieszany smród z perfumami, to dopiero musi być mieszanka wybuchowa !!!
Boy nie tylko miał język świetny ale do tego i cięty.
Pozdrawiam cieplutko.
Kiedyś oglądałam pewien film o czasach któregoś z Ludwików i ze zdziwieniem zauważyłam, że między panami przechadzał się służący z czymś w rodzaju konewki. Jeśli któregoś pana przycisnęło, podbiegał służący i pan bez żenady oddawał mocz.
OdpowiedzUsuńObrzydlistwo.
Wspaniały post, lubię takie ciekawostki.
Gorące uściski.
Mam dosyć Twych lecących listków, bo niechcąco na któryś kliknęłam i otworzyła mi się strona z tymi ozdobnikami.
Do dzisiejszego dnia panowie mają o wiele lepiej w załatwianiu swojej potrzeby, na szczęście nikt nie chodzi za nimi z urynałami, wystarczy im ino jakiś krzaczek, zaułek.
UsuńGorzej to zawsze my damy mieliśmy z tymi sprawami i dalej nam to się ostało.
To opowiem Ci jeszcze jedną historię, o której tu nie wspominałam.
Czasami bywało tak, że z rana, pewna leciwa dama, w łóżku jeszcze będąc,
na wygodnym lub mniej wygodnym porcelanowym urynale zasiadłszy, niespodziewanie musiała przyjąć, przebywającego z kurtuazyjną wizytą wileńskiego prowincjała bernardynów. I tak godzinkę u niej bawił, dysputy wszelkie wszczynając, tylko jedno go zastanawiało i dziwowało, bo tego dnia owa dama wyższą mu się wydała niż zazwyczaj.
I wyobraź sobie Aniu ileż ta dama na pupie doświadczyła odcisków, siedząc tyle czasu na tym urynale... :)
No dobrze już dobrze, zrobiłam troszku porządku z tymi listkami i ostały tlko te lecące, a przy kawce już ich nie ma :)) Te jedne, muszą ostać... o!
Pozdrawiam cieplutko.
Jak to dobrze, że teraz chodzimy w wygodniejszych strojach. Można spokojnie podetrzeć. Właśnie dlatego brud i nieprzyjemny zapach bił od tych ufryzowanych pań, bo sięgnąć ręką do intymnych miejsc było ciężko. Nawet takie sprawy jak właściwe dostosowanie się do warunków jest w życiu ważne. Zawsze w pociągu miałam problemy z tymi sprawami i czasami śmiech mnie ogarniał na samą myśl. Pozdrawiam Cię serdecznie.
OdpowiedzUsuńOj, kiedyś jak jeszcze jeździłam pociągami to miałam też taki sam problem jak i Ty Loteczko. Wystarczyło mi tylko wejść do owego wychodka, to już sam odór i wygląd powalał mnie na nogi i odechciewało mi się wszystkiego. Jednakże mus to mus, zamykałam więc oczy, nos i naprędce swoje sprawy załatwiałam.
UsuńNie wiem dlaczego tak jest, że w miejscach publicznych nie umiemy dbać o czystość i wygląd, przecież sami sobie krzywdę robimy. Tam gdzie są "babcie klozetowe" - jest jako tako, gorzej zaś jest tam gdzie ich brakuje....
Pozdrawiam cieplutko.
Miło czytać Twoje historyjki jak i komentarze świetne!!! Serdecznie pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło :)
UsuńPozdrawiam serdecznie.
Ok, banerek Twój już jest...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.