Czyżby to miał być wstydliwy temat?
Czyżby temat zdał się za bardzo nikczemny albo wręcz niestosowny?
Raczej nie, przecie każdy z nas potrzebę taką ma!
Nie tylko ja ten temat podjąć chcę, wszak rozwodzili się nad nim tęższe głowy od mej, np: Wacława Potockiego, Jana Andrzeja Morsztyna, nie mówiąc już o Księdzu Jędrzeju Kitowiczu, ojcu polskiej historii obyczajów.
A mowa dzisiaj będzie o ... ubikacjach (kibelkach, wychodkach, urynach itp.) i jeśli komu temat nie pasuje, niech więc i czytać w tym miejscu przestanie:)
Powiecie pewnie, że babcia najpierw nam pyszności serwuje a potem z ubikacją obcuje. Ale wszystko co ludzkie nie powinno nam obcym być. A temat wielki jak rzeka i chyba nie wszytko uda mi się pomieścić w tej jednej notce.
Często mówimy idąc do wychodku, że byliśmy na tronie królewskim lub idziemy tam, gdzie król piechotą chodził.
Zastanawialiście się czasami skąd ta nazwa mogła się wziąć?
Jan Długosz pisał w "Kronikach sławnego Królestwa Polskiego", kreśląc portret króla Jagiełły:
"Po jedzeniu kładł się zwykle i oddawał spoczynkowi. Sypiał długo, a wstawszy z łóżka szedł prosto do wychodku, gdzie długo także wysiadując wiele czynności układał lub załatwiał, a nigdy nie był przystępniejszym i łatwiejszym, jak wtedy: przeto wszyscy korzystali zwykle z takiej pory dla wyjednania sobie tego, co im było pożądane".
I teraz wyobraźcie sobie monarchę, który na tym tronie siadłszy, nad sprawami państwa duma, petycjom dobrotliwie przychyla ucha. Bo samotność w miejscu owym, które później dopiero poczęto zwać ustronnym, nie była wówczas konieczna, a zbiorowe zeń korzystanie, umilone zażyłą gawędą, nikomu nie zdało się osobliwe.
Ponoć na zamku malborskim do dziś dnia można oglądać obszerną salę z całym rzędem wygodnych, omal luksusowych w swym kształcie siedzisk.
Pod posadzką tejże sali rozwiera się otoczona murami przepaść, której skalistym dnem płynie wartki strumień, nieczystości zabierający do Nogatu.
I zdaje się, że wszystko dobrze sobie obmyślono, gdyby niepewna okoliczność spłatana przez rycerzy zakonu. Jedno z tych siedzisk wyposażyli w zapadnie, po to, by się pozbyć kogoś kto nie sprzyjał ich polityce, poglądom.
Zapraszano tedy takiego gościa do Malborka, nakarmiwszy go i napiwszy, chcąc go potem spławić, prowadzono do owej sali, gdzie czym prędzej zajmowano wszystkie miejsca, oprócz tego trefnego.
I gość chcąc nie chcąc musiał na nim zasiąść. Nie przeczuwając swego losu nieszczęśnik siadał, gdzie trzeba i, za naciśnięciem dźwigni, spływał do rzeki. Cóż to za niegodziwość była, ale przecie rycerze zakonni i inne niegodziwości mieli na swoim sumieniu.
W wielkich grodach renesansu, jak choćby Kraków czy Poznań miały nawet ustępy publiczne, a comiesięcznego przynajmniej opróżniania domowych na ogół przestrzegano.
W Warszawie XVII stulecia murowane zbiorniki nieczystości ledwo w najwystawniejszych kamienicach można było znaleźć. Jednak nie wszędzie te "sekretne miejsca" były, najczęściej po sieniach witała zwyczajnie wchodzącego spora konew "z fecesami".
Opróżnianiem tych zbiorników, zbiorniczków zajmowali się ludzie, zwani "nocnymi", zawartość zwalając na Gnojową Górę, za Jezuicką, u wylotu uliczki Gnojnej, dziś Celną zwanej.
Bywało jednak, że i "nocnym" żałowano szeląga, chyłkiem wylewając zawartość owych konew z sieni do kanałów, wodę odprowadzających, czym je raz po raz zatykano, albo o zmroku z rozmachem chlustając kubłami wprost na ulicę, gdzie błoto "cum fecibus" nikogo nie dziwiło.
I dopiero groźba moru skłaniała do wołania, by "chędożyć prywety" i jako taką czystość dokoła utrzymać.
Z tą czystością nigdzie jednak nie bywało zbyt dobrze. O tym Jan Andrzej Morsztyn powiada w jednym ze swoich wierszyków, że ni w rezydencjach pańskich, w których wnętrzach stawiano "potrzebne miejsce" o siedzeniu wygodnym i obszernym zbiorniku murowanym.
Ni po szlacheckich dworach, gdzie w zieleni skryty, stał sielski budyneczek drewniany z serduszkiem w drzwiach wyciętym dla lepszej wentylacji. Ani na folwarkach, gdzie wielu trzeba było do korzystania z owego budyneczku wręcz namawiać.
W tym temacie J. K. Hauer wywodzi się tak:
"Kloaki przy każdych gmachach nie tylko są dla wygody ludzkiej potrzebne, ale też aby w miejsca w swoim zostawały ochędóstwie; do tego aby przy murach, przy kątach były poustawiane; żeby się ludzie nie zuczyli przechodem, przez co mury i fundamenta szwankować by musiały".
W późniejszym czasie zaczęto więc stawiać "komórki sekretne". A były to zwykłe izdebki, w których umieszczano mebel, stolcem zwany: wygodny fotel z poręczami, oparciem i otworem w siedzeniu, pod którym poczciwie i usłużnie czekał kubełek.
Obok zaś, na gwoździu w ścianę wbitym, niekiedy papier znalazłeś, częściej pakuły, kłaki, wiecheć suchego siana. I wszystko niby byłoby dobrze gdyby usytuowane były nie tylko w miejscu dla domowników znanym ale i gości również.
Niestety, tak nie było,dlatego też gdy gość za potrzebą wyszedł, miast szukać przybytku jakiego wolał po staremu iść do ogrodu abo w krzaczki.
Pewna dama ze schyłku XVIII stulecia, ustawiła drogowskaz przy wejściu do ustronnej alejki z napisem: "Tu jest skład wszelkich starań i zabiegów ludzkich" no i wtedy sprawa była jasna, oczywista i "czysta"...
Gorzej jednak bywało w domach, znanych z hucznego towarzyskiego życia, gdzie o zmierzchu spuszczano z łańcuchów rozjadłe psiska.
Wtedy to się działo, niejeden z gości wiercąc się na krześle czy też ławie, rozglądał się dokoła, gdzieżby tu potrzebę swą wytoczyć. Inny zaś biegał przez pokoje, korytarze, przybudówki, nerwowo za wszystkie drzwi szarpiąc, trzeci padał ofiarą chytrych sposobów, o których Potocki opowiadał:
Cóż dopiero mówić o przyjęciach, balach całodobowych, uroczystościach, zjazdach rodzinnych, po których nad ranem ustronniejsze kąty domostw wyglądały, że lepiej nie mówić.
Ku wieczorowi znoszono wtedy do największych pokojów wszelkie z całego domostwa wyrka i tapczany, a gdy tych zabrakło, rozpościerano wprost na podłogę słomę i "pokotem kładziono pościel rozmaitą jednemu wedle drugiego".
Po całodziennym ucztowaniu nieuniknioną rzeczy koleją trafiały się w nocy "różne przypadki rażące powonienie". Że zaś nadto "urynałów stawiać przy łóżkach nie było w zwyczaju" - ten i ów zbudziwszy się nagle w nocy, a pełen "niepachnącej wody", dumał rozpaczliwie co z sobą począć - zwłaszcza zimową porą, by nie odmrozić sobie tego i owego - wreszcie ku kominkowi ruszał i tam... "zalewał ogień".
Zapewne zdziwicie się dlaczegóż to urynałów nie stawiano, skoro znane były już od wieków? Ano znać a używać to dwie różne sprawy. Przez stulecia był u nas ów przedmiot czymś tak ośmieszającym, dowodzącym tak haniebnej zniewieściałości, ba! zdziecinnienia zgoła, iż korzystać zeń wzdragali się nawet staruszkowie.
c.d.n...
Źródło:
"Farfałki staropolskie" - Andrzej Hamerliński Dzierożyński.
Czyżby temat zdał się za bardzo nikczemny albo wręcz niestosowny?
Raczej nie, przecie każdy z nas potrzebę taką ma!
Nie tylko ja ten temat podjąć chcę, wszak rozwodzili się nad nim tęższe głowy od mej, np: Wacława Potockiego, Jana Andrzeja Morsztyna, nie mówiąc już o Księdzu Jędrzeju Kitowiczu, ojcu polskiej historii obyczajów.
A mowa dzisiaj będzie o ... ubikacjach (kibelkach, wychodkach, urynach itp.) i jeśli komu temat nie pasuje, niech więc i czytać w tym miejscu przestanie:)
Powiecie pewnie, że babcia najpierw nam pyszności serwuje a potem z ubikacją obcuje. Ale wszystko co ludzkie nie powinno nam obcym być. A temat wielki jak rzeka i chyba nie wszytko uda mi się pomieścić w tej jednej notce.
Często mówimy idąc do wychodku, że byliśmy na tronie królewskim lub idziemy tam, gdzie król piechotą chodził.
Zastanawialiście się czasami skąd ta nazwa mogła się wziąć?
Jan Długosz pisał w "Kronikach sławnego Królestwa Polskiego", kreśląc portret króla Jagiełły:
"Po jedzeniu kładł się zwykle i oddawał spoczynkowi. Sypiał długo, a wstawszy z łóżka szedł prosto do wychodku, gdzie długo także wysiadując wiele czynności układał lub załatwiał, a nigdy nie był przystępniejszym i łatwiejszym, jak wtedy: przeto wszyscy korzystali zwykle z takiej pory dla wyjednania sobie tego, co im było pożądane".
I teraz wyobraźcie sobie monarchę, który na tym tronie siadłszy, nad sprawami państwa duma, petycjom dobrotliwie przychyla ucha. Bo samotność w miejscu owym, które później dopiero poczęto zwać ustronnym, nie była wówczas konieczna, a zbiorowe zeń korzystanie, umilone zażyłą gawędą, nikomu nie zdało się osobliwe.
Ponoć na zamku malborskim do dziś dnia można oglądać obszerną salę z całym rzędem wygodnych, omal luksusowych w swym kształcie siedzisk.
Pod posadzką tejże sali rozwiera się otoczona murami przepaść, której skalistym dnem płynie wartki strumień, nieczystości zabierający do Nogatu.
I zdaje się, że wszystko dobrze sobie obmyślono, gdyby niepewna okoliczność spłatana przez rycerzy zakonu. Jedno z tych siedzisk wyposażyli w zapadnie, po to, by się pozbyć kogoś kto nie sprzyjał ich polityce, poglądom.
Zapraszano tedy takiego gościa do Malborka, nakarmiwszy go i napiwszy, chcąc go potem spławić, prowadzono do owej sali, gdzie czym prędzej zajmowano wszystkie miejsca, oprócz tego trefnego.
I gość chcąc nie chcąc musiał na nim zasiąść. Nie przeczuwając swego losu nieszczęśnik siadał, gdzie trzeba i, za naciśnięciem dźwigni, spływał do rzeki. Cóż to za niegodziwość była, ale przecie rycerze zakonni i inne niegodziwości mieli na swoim sumieniu.
W wielkich grodach renesansu, jak choćby Kraków czy Poznań miały nawet ustępy publiczne, a comiesięcznego przynajmniej opróżniania domowych na ogół przestrzegano.
W Warszawie XVII stulecia murowane zbiorniki nieczystości ledwo w najwystawniejszych kamienicach można było znaleźć. Jednak nie wszędzie te "sekretne miejsca" były, najczęściej po sieniach witała zwyczajnie wchodzącego spora konew "z fecesami".
Opróżnianiem tych zbiorników, zbiorniczków zajmowali się ludzie, zwani "nocnymi", zawartość zwalając na Gnojową Górę, za Jezuicką, u wylotu uliczki Gnojnej, dziś Celną zwanej.
Bywało jednak, że i "nocnym" żałowano szeląga, chyłkiem wylewając zawartość owych konew z sieni do kanałów, wodę odprowadzających, czym je raz po raz zatykano, albo o zmroku z rozmachem chlustając kubłami wprost na ulicę, gdzie błoto "cum fecibus" nikogo nie dziwiło.
I dopiero groźba moru skłaniała do wołania, by "chędożyć prywety" i jako taką czystość dokoła utrzymać.
Z tą czystością nigdzie jednak nie bywało zbyt dobrze. O tym Jan Andrzej Morsztyn powiada w jednym ze swoich wierszyków, że ni w rezydencjach pańskich, w których wnętrzach stawiano "potrzebne miejsce" o siedzeniu wygodnym i obszernym zbiorniku murowanym.
Ni po szlacheckich dworach, gdzie w zieleni skryty, stał sielski budyneczek drewniany z serduszkiem w drzwiach wyciętym dla lepszej wentylacji. Ani na folwarkach, gdzie wielu trzeba było do korzystania z owego budyneczku wręcz namawiać.
W tym temacie J. K. Hauer wywodzi się tak:
"Kloaki przy każdych gmachach nie tylko są dla wygody ludzkiej potrzebne, ale też aby w miejsca w swoim zostawały ochędóstwie; do tego aby przy murach, przy kątach były poustawiane; żeby się ludzie nie zuczyli przechodem, przez co mury i fundamenta szwankować by musiały".
W późniejszym czasie zaczęto więc stawiać "komórki sekretne". A były to zwykłe izdebki, w których umieszczano mebel, stolcem zwany: wygodny fotel z poręczami, oparciem i otworem w siedzeniu, pod którym poczciwie i usłużnie czekał kubełek.
Obok zaś, na gwoździu w ścianę wbitym, niekiedy papier znalazłeś, częściej pakuły, kłaki, wiecheć suchego siana. I wszystko niby byłoby dobrze gdyby usytuowane były nie tylko w miejscu dla domowników znanym ale i gości również.
Niestety, tak nie było,dlatego też gdy gość za potrzebą wyszedł, miast szukać przybytku jakiego wolał po staremu iść do ogrodu abo w krzaczki.
Pewna dama ze schyłku XVIII stulecia, ustawiła drogowskaz przy wejściu do ustronnej alejki z napisem: "Tu jest skład wszelkich starań i zabiegów ludzkich" no i wtedy sprawa była jasna, oczywista i "czysta"...
Gorzej jednak bywało w domach, znanych z hucznego towarzyskiego życia, gdzie o zmierzchu spuszczano z łańcuchów rozjadłe psiska.
Wtedy to się działo, niejeden z gości wiercąc się na krześle czy też ławie, rozglądał się dokoła, gdzieżby tu potrzebę swą wytoczyć. Inny zaś biegał przez pokoje, korytarze, przybudówki, nerwowo za wszystkie drzwi szarpiąc, trzeci padał ofiarą chytrych sposobów, o których Potocki opowiadał:
"Trafia się ludziom, czego i waszeć świadkiem,
Co chcą kaszlem zagłuszyć, ozwawszy się zadkiem.
Któżby z każdym dobiegał wiatrem do wychodu?
Ludziom tylko śmiech z tego, barzo mało smrodu.
Drugi, jeśli się mocniej na kaszel napuszy,
Niźli trzeba, powtorzy znowu, nie zagłuszy.
Gorszy, co w pludrach szepce: nie tylko nie śmieszy,
Ale się zapierając i śmierdzi, i grzeszy.
Częstokroć, co miał lochtu uchylać po trosze,
Puści lagrem omyłką z beczki po pończosze".
Ku wieczorowi znoszono wtedy do największych pokojów wszelkie z całego domostwa wyrka i tapczany, a gdy tych zabrakło, rozpościerano wprost na podłogę słomę i "pokotem kładziono pościel rozmaitą jednemu wedle drugiego".
Po całodziennym ucztowaniu nieuniknioną rzeczy koleją trafiały się w nocy "różne przypadki rażące powonienie". Że zaś nadto "urynałów stawiać przy łóżkach nie było w zwyczaju" - ten i ów zbudziwszy się nagle w nocy, a pełen "niepachnącej wody", dumał rozpaczliwie co z sobą począć - zwłaszcza zimową porą, by nie odmrozić sobie tego i owego - wreszcie ku kominkowi ruszał i tam... "zalewał ogień".
Zapewne zdziwicie się dlaczegóż to urynałów nie stawiano, skoro znane były już od wieków? Ano znać a używać to dwie różne sprawy. Przez stulecia był u nas ów przedmiot czymś tak ośmieszającym, dowodzącym tak haniebnej zniewieściałości, ba! zdziecinnienia zgoła, iż korzystać zeń wzdragali się nawet staruszkowie.
c.d.n...
Źródło:
"Farfałki staropolskie" - Andrzej Hamerliński Dzierożyński.
No proszę..... iluż to ja się ciekawych rzeczy od samego rana dowiedziałam :-)))))
OdpowiedzUsuńDziękuję JaGo. Pozdrawiam z uśmiechem.
Stokrotko z rana najlepiej wszystko do głowy wchodzi... :))
UsuńPozdrawiam cieplutko.
Nic co ludzkie nie powinno nam być obce. Pozdrawiam....
OdpowiedzUsuńOj tak, i tu mi się z Tobą zgodzić trzeba...
UsuńPozdrawiam cieplutko.
jaki ciekawy post!! zawsze szukam takich informacji, których na lekcji historii nie można było uświadczyć! a przecież takie opowieści są najciekawsze :))
OdpowiedzUsuńNo tak, raczej na lekcji historii w szkole mówiono niekoniecznie o takiej historii.
UsuńA o tym też zdaje mi się, że warto wiedzieć.
Pozdrawiam serdecznie.
Posiedzieć na królewskim tronie kazdy może i siaduje piękny gifek bardzo ciekawy post będe czekać na ciąg dalszy wydarzeń (nie lubię czytać ale ciekawy post przeczytalam)pozdrowienia poniedzialkowe
OdpowiedzUsuńRóżyczko dlatego właśnie postanowiłam nie pisać wszystkiego na raz, bo nie każdy lubi czytać takie długaśne posty. Druga część też będzie ciekawa więc zapraszam :)
UsuńPozdrawiam cieplutko.
Na pewno z przyjemnością poczytam serdeczności pozdrawiam
Usuńhttp://omarysiigabrysi.blogspot.com/ RÓŻA-B22
I bardzo mnie to cieszy... :))
UsuńBuziole.
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe te "Farfałki staropolskie". Gdzieś czytałam, że nawet, gdy był wychodek, to w czasach szerokich sukni ze stelażem składającym się z kilku obręczy wykonanych z fiszbiny, wikliny lub cienkiej stali, damy nie mieściły się na sedesie, zresztą nie sposób było nawet podnieść takiej sukni do góry. Stawały więc w jakimkolwiek kącie i siusiały na stojąco. Gdy takich dam dużo się zebrało, np. na balu w pałacu, to zapach uryny aż oczy wyżerał.
Pozdrawiam serdecznie.
alEllu właśnie o tych krynolinach i fiszbinach mam zamiar napisać w 2 części tego postu.
UsuńTo faktycznie był problem nie lada nie tylko dla dam ale i dla otoczenia, które musiało pośród nich przebywać. Jednakże i z tym sobie poradzono, a jak, to opowiem później?!
Pozdrawiam cieplutko.
Przyszłam po drugą kawę, bo do pierwszej wpadł mi liść :)))
OdpowiedzUsuńalEllu, kawy ci u mnie dostatek - zawsze zrana zaparzam całe wiaderko coby dla wszystkich starczyło... :))
UsuńPozdrowionka.
O rany! Obśmiałam się jak norka, zwłaszcza z wierszyka. Świetne ujęcie tematu,czekam na ciąg dalszy. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPoczekaj kochana, druga część będzie jeszcze lepsza, jeszcze śmieszniejsza.... :))
UsuńPozdrawiam serdecznie.
Um... chciałam wysłać Ci maila, ale nie widzę nigdzie gdzie kliknąć. Proszę odezwij się na duzamalami@gmail.com
OdpowiedzUsuńTam gdzie piszę o mnie (po prawej stronie na dole), znajdziesz i maila do mnie.
UsuńZaraz Ci podam u Ciebie na blogu...
Pozdrowionka.
Dobre! Napisane z humorem. Hi, hi, hi... ciekawe, jak tłumaczyli się zniknięciem owego gościa.
OdpowiedzUsuńAno, chyba, że poszedł za potrzebą i zapewne gdzieś po drodze zabłądził... :))
UsuńPozdrawiam cieplutko.
Cudne!!!
OdpowiedzUsuńDziękuję... :))
OdpowiedzUsuńPozdrowionka.
często zastanawiałam się czytając książki historyczne lub ogladając filmy nad tą sferą życia.
OdpowiedzUsuńdopiero u ciebie znalazłam informacje. dzięki:)
Ewuś zdaje mi się, że ten temat jest nader wstydliwy dla ludzkości aby go pokazywać w filmach. W książkach historycznych też w tym temacie niewiele się mów.
UsuńChociaż..., są inne tematy wstydliwe, a o nich się pisze i filach pokazuje.
Dlatego też postanowiłam o tem napisać... :))
Pozdrawiam cieplutko.
Wyśmienita lektura do poduszki, hiii..hii
OdpowiedzUsuńPozdrwki
Wszak to samo życie... :))
UsuńPozdrawiam serdecznie.
Dziękuję. Twój blog też polecam od czasu do czasu albowiem człowiek jeść musi. nawet jak się zarzeka, ze nie! :)
OdpowiedzUsuńTekst bardzo dobry i bardzo ciekawy. Dlaczego? Mnie zawsze interesuje proza życia. Jak to było dawniej, jak to jest w innych krajach, miastach. Sam się kiedyś zastanawiałem jak to robiono dawniej. To znaczy jak załatwiano swoje potrzeby. Dziękuję za ciekawy tekst prosto z prozy życia :) Idę tam"gdzie król piechotą chodzi"
Hej!
To tak jak w tej myśli, że nie każdy myśli, ale każdy jadać musi ... :))
UsuńDzięki za FB :)
Prędzej czy później każdy z nas musi odwiedzić ten "nadobny" dobytek i poczuć się chociaż przez chwilę królem :)))
Pozdrawiam serdecznie.
No i już wiemy, jak radzili sobie imć sarmaci :) Pozdrawiam Marylko:)
OdpowiedzUsuńAniu a to jeszcze nie koniec tej historii, dalej będzie jeszcze śmieszniej i ciekawiej... :))
UsuńPozdrawiam serdecznie.
Swietny tekst, z przyjemnościa poczytałam.
OdpowiedzUsuńA tak na marginesie - skoro już na tym tronie każdy zasiada, to niech wie, że nie puszczone bąki unoszą się do mózgu i stąd biorą się posrane pomysły.
A więc zgodnie z zasadą - żeby nie ten dech, to by człowiek zdechł, róbta co chceta w miejscu do tego przeznaczonym.
Pozdrawiam serdecznie
hihihi..., tak się właśnie zastanawiałam dlaczego zawsze najlepiej mi się myśli gdy siedzę na tym tronie królewskim i powiem Ci, że wcale te pomysły, które tam się tworzą w mojej głowie to niekoniecznie są takie "posrane" i nawet niegłupie... :))
UsuńPozdrawiam cieplutko.
No wiec dlateg masz fajne pomysły, sprawdza się ta stara prawda, o wypuszczonych bąkach...Pozdrawiam
UsuńWypuszczać bąki trzeba koniecznie ku naszej zdrowotności,
Usuńa nawet przez lekarzy wskazane... :))
Pozdrawiam serdecznie.
Doskonały temat, mnóstwo wyjaśnia, ale gdy sobie wyobrażę ten smród, to nie wiem , jak oni mogli to znieść!
OdpowiedzUsuńI jeszcze jedno, z moimi rodzicami przyjaźnił się Andrzej Hamerliński, którego uwielbiałam za wiedzę, kulturę i niezwykłą erudycję. Wiem, że pisał książki, jednak gdy dorosłam nigdy nie sprawdziłam co pisał. Z dziecinnych wspomnień pamiętam że pisał i historii kart. Może to on, muszę zaraz sprawdzić. Uściski!
Joanno temat jak każdy, godny polecenia i nie można jego pominąć, wszak każdy z nas jada a potem wiadomo z kibelkiem musi sobie pogadać... też :)) Hmm.., musieli ten smród znieść, bo nie mieli innego wyjścia... :)
UsuńMyślę Jasiu, że to może być ten Andrzej Hamerliński, no, no tylko pozazdrościć takich znajomości. Szkoda, że u mnie w bibliotece jest tylko jedna jego książka, właśnie te "Farfałki.....", która napisana jet z dużą dozą humoru. Właśnie tak napisane książki historyczne najbardziej mi się podobają.
Pozdrawiam cieplutko.
Bardzo ciekawy i dowcipny post napisałaś, JaGuś. Kiedyś na blogu Onetu pisałam o ubikacjach Europy, które "zwiedziłam". Było to przed Euro 1012 i bałam się, abyśmy nie musieli się wstydzić za nasze wychodki. Na szczęście chyba tak nie było.
OdpowiedzUsuńCieplutko pozdrawiam.
Pamiętam Aniu ten Twój post i nawet w swoim komentarzyku wspomniałam coś na temat tego "królewskiego tronu". Widzisz mimo Twoich obaw to było całkiem nieźle z tymi ubikacjami i obeszło się bez międzynarodowego wstydu... :)
UsuńBuziole.
Przypomniało mi się jak profesor od j. polskiego opowiadał nam o balach w dawnych pałacach. Nie było tam żadnego "przybytku" więc panie w krynolinach, załatwiały swoje potrzeby w jakich przytulniejszych węgiełkach. Brud wiec i paskudne zapachy panowały wszędzie a w głowach, pod wysokimi trefionymi fryzurami szczególnie. fajnie, że poruszyłaś ten temat. U nas stawiają teraz najnowocześniejsze toalety samobieżne, czyli same się czyszczą i są automatyczne na wskroś. Bałabym się tam wchodzić, że nie potrafię się właściwie zachować. Całuski i pozdrowienia.
OdpowiedzUsuńTo prawda, że dzisiaj to, aż strach się załatwiać w tych luksusowych ubikacjach,
Usuńbo potem bywa kłopot ze spuszczeniem naszego dobytku stolcowego.... :))
Ja kiedyś też już taką historię przeżyłam i wtedy bardzo się zatrwożyłam.
Skoro już taką nowoczesną ubikację postawią to powinna w niej być też zamieszczona instrukcja obsługi, no nie?!
Drzewiej higiena osobista dawała dużo do myślenia - niestety.
Pozdrawiam serdecznie.
JaGuś, nawet w wychodku z serduszkiem (posiadam taki wykonany anno domini 2013) też trzeba się puknąć w głowę jak tu wycelować w dziurkę.
UsuńZ licznych komentarzy wnioskuję,że temat wybrałaś wdzięczny bardzo, czyli o d.... Maryni można w kółko i ciekawie.Pozdrawiam serdecznie.Gratuluje poczucia humoru.
Smród się rozejdzie i bez celowania... :))
UsuńPozdrowionka.
Ciekawy post, humor mi poprawił :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie po darmowe cukierki Verbeny :) Trzeba tylko ankietę wypełnić i przyślą każdemu dwie paczki imbirowych cukierków, a wiadomo jak dużo cukierków wyślą to może coś wygram pierwszy raz :) Pozdrawiam :)
Już Kasiu biegnę do Cię.... :))
UsuńPozdrowionka.
Mam nadzieje, że już dziś wrzucą kolejną partie cukierków, bo są smakowite. A ja wczoraj cały dzień walczyłam z kandyzowanym imbirem. Jak znajdę chwilkę to zamieszczę przepis :) Pozdrawiam:)
UsuńKasiu ja też robię imbir kandyzowany i już zdążyłam kiedyś o nim napisać. Znajduje się on pod tym linkiem:
Usuńhttp://jaga-babciaradzico.blogspot.com/2011/09/jak-zrobic-kandyzowany-imbir.html
Czy robisz podobnie? Nad imbir kandyzowany nic lepszego być nie może :))
Buziole.
Świetny,wesoły post! :)
OdpowiedzUsuńJolu wszak nie może być inaczej :))
UsuńPozdrowionka.