Uzbierałam troszku materiałów w temacie szlachetnych trunków, o których chcę napisać. Myślę, że nie tylko mnie ten temat wciągnął, ale i Wy również się nim zainteresujecie.
Na pierwszy ogień pójdzie Chartreuse, jedyny francuski likier, którego produkcja do dziś znajduje się w rękach milczących mnichów z zakonu kartuzów z Dauphine.
Fascynująca historia Grande Chartreuse zaczyna się od św. Brunona, urodzonego w Kolonii w 1030 r., scholastyka, działającego na uniwersytecie w Reims. Wraz ze swym przyjacielem św. Hugonem wzniósł w alpejskiej dolinie masywu Chartreuse kaplicę i drewniane cele dla zakonu kartuzów, którego reguła nakazuje milczenie.
Gdy w 1132 r. lawina zniszczyła pierwsze budynki, mnisi zbudowali w pobliżu nowy klasztor, który stał się siedzibą zakonu. Wielokrotnie niszczony, był za każdym razem odbudowywany w jeszcze wspanialszej niż uprzednio postaci. Dzisiejszą, niezwykle imponującą, uzyskał w XVII.
W 1605 r. marszałek Francois Hannibal d'Estrées przekazał zakonnikom manuskrypt z przepisem na eliksir z ziół. Dopiero jednak w 1735 r. mnich farmaceuta Jerome Maubec opracował sposób jego produkcji.
W 1764 r. udoskonalił go brat Antoine. Od tego momentu do dziś produkowany jest w niezmieniony sposób.
Eliksir będący podstawą produkcji likierów, w dalszym ciągu uchodzi za lekarstwo pobudzające trawienie i sprzedawany jest w małych buteleczkach, chronionych przed światłem w drewnianych szkatułkach. Same likiery, zabarwione przez zioła na zielono i żółto, znane są na całym świecie.
Rewolucja francuska rozproszyła mnichów. Kopię cennego manuskryptu przechowywał mnich, któremu pozwolono zostać w klasztorze. Gdy go aresztowano, udało mu się przekazać dokument innemu mnichowi, który schronił się w pobliżu. Ten straciwszy wiarę w odnowienie zakonu, przekazał manuskrypt dalej, aptekarzowi z Grenoble. Po śmierci aptekarza dokument wrócił do klasztoru i ponownie uruchomiono destylację.
Brat Bruno Jacquet wykorzystał eliksir do produkcji słodszego i łagodniejszego (40%) likieru, zabarwionego na żółto.
W 1903 r. kartuzów wypędzono z Francji. Trzej braciszkowie będący w posiadaniu przepisu osiedlili się w hiszpańskiej Tarragonie i tam założyli destylarnię. Produkcję we Francji podjęto dopiero 1940 r., po odzyskaniu przez mnichów klasztoru.
Przez te wszystkie stulecia i zawirowania historii udało się utrzymać braciom kartuzom sekretny przepis w tajemnicy. Dziś w jego posiadaniu jest jedynie dwóch mnichów z klasztoru.
Likiery te są produkowane w całkowicie naturalny sposób i bez dodatków chemicznych. Zebrane zioła suszy się i przechowuje w drewnianych skrzyniach. Wtajemniczeni ojcowie mielą i mieszają 130 składników (zioła, kwiaty, korzenie roślin), napełniają nimi worki, które zostają przesłane do Voiron, do świeckiej spółki Chartreuse, odpowiedzialnej za produkcję i sprzedaż.
Zioła po macerowaniu w wybranym alkoholu zostają poddane destylacji, w wyniku której powstaje eliksir. Aby uzyskać likier, do eliksiru dodaje się miód i syrop cukrowy, a następnie kikier starzeje się w piwnicach w ogromnych dębowych beczkach przez 8 lat, a drewno dębowe pochodzi z Francji, Rosji i Węgier.
Niezwykła, mroczna piwnica w Vorion ma 164 metry długości i jest największą piwnicą starzenia się likierów na świecie.
Oprócz mocnego 55% szmaragdowego Chartreuse, od 1838 r. wytwarza się słabszą, 40% żółtą odmianę. Chartreuse pije się w stanie czystym i kostkami lodu albo z sokiem lub tonikiem.
I na koniec jeszcze jedno Wam powiem, że możecie zrobić sobie sami imitację likieru Chartreuse. Przepis ten znalazłam na tej stronie http://www.globtroter.org/chartreuse_przepis.html
i czym prędzej o nim donoszę...
Na pierwszy ogień pójdzie Chartreuse, jedyny francuski likier, którego produkcja do dziś znajduje się w rękach milczących mnichów z zakonu kartuzów z Dauphine.
Fot. http://frankomaniak.pl/o-francji/pocztowka/Klasztor-La-Grande-Chartreuse_3756 |
Gdy w 1132 r. lawina zniszczyła pierwsze budynki, mnisi zbudowali w pobliżu nowy klasztor, który stał się siedzibą zakonu. Wielokrotnie niszczony, był za każdym razem odbudowywany w jeszcze wspanialszej niż uprzednio postaci. Dzisiejszą, niezwykle imponującą, uzyskał w XVII.
Fot. http://www.logo24.pl/Logo24/0,0.html |
W 1764 r. udoskonalił go brat Antoine. Od tego momentu do dziś produkowany jest w niezmieniony sposób.
Eliksir będący podstawą produkcji likierów, w dalszym ciągu uchodzi za lekarstwo pobudzające trawienie i sprzedawany jest w małych buteleczkach, chronionych przed światłem w drewnianych szkatułkach. Same likiery, zabarwione przez zioła na zielono i żółto, znane są na całym świecie.
Rewolucja francuska rozproszyła mnichów. Kopię cennego manuskryptu przechowywał mnich, któremu pozwolono zostać w klasztorze. Gdy go aresztowano, udało mu się przekazać dokument innemu mnichowi, który schronił się w pobliżu. Ten straciwszy wiarę w odnowienie zakonu, przekazał manuskrypt dalej, aptekarzowi z Grenoble. Po śmierci aptekarza dokument wrócił do klasztoru i ponownie uruchomiono destylację.
Brat Bruno Jacquet wykorzystał eliksir do produkcji słodszego i łagodniejszego (40%) likieru, zabarwionego na żółto.
W 1903 r. kartuzów wypędzono z Francji. Trzej braciszkowie będący w posiadaniu przepisu osiedlili się w hiszpańskiej Tarragonie i tam założyli destylarnię. Produkcję we Francji podjęto dopiero 1940 r., po odzyskaniu przez mnichów klasztoru.
Przez te wszystkie stulecia i zawirowania historii udało się utrzymać braciom kartuzom sekretny przepis w tajemnicy. Dziś w jego posiadaniu jest jedynie dwóch mnichów z klasztoru.
Likiery te są produkowane w całkowicie naturalny sposób i bez dodatków chemicznych. Zebrane zioła suszy się i przechowuje w drewnianych skrzyniach. Wtajemniczeni ojcowie mielą i mieszają 130 składników (zioła, kwiaty, korzenie roślin), napełniają nimi worki, które zostają przesłane do Voiron, do świeckiej spółki Chartreuse, odpowiedzialnej za produkcję i sprzedaż.
Zioła po macerowaniu w wybranym alkoholu zostają poddane destylacji, w wyniku której powstaje eliksir. Aby uzyskać likier, do eliksiru dodaje się miód i syrop cukrowy, a następnie kikier starzeje się w piwnicach w ogromnych dębowych beczkach przez 8 lat, a drewno dębowe pochodzi z Francji, Rosji i Węgier.
Fot. http://www.globtroter.org/chartreuse.html |
Niezwykła, mroczna piwnica w Vorion ma 164 metry długości i jest największą piwnicą starzenia się likierów na świecie.
Oprócz mocnego 55% szmaragdowego Chartreuse, od 1838 r. wytwarza się słabszą, 40% żółtą odmianę. Chartreuse pije się w stanie czystym i kostkami lodu albo z sokiem lub tonikiem.
I na koniec jeszcze jedno Wam powiem, że możecie zrobić sobie sami imitację likieru Chartreuse. Przepis ten znalazłam na tej stronie http://www.globtroter.org/chartreuse_przepis.html
i czym prędzej o nim donoszę...
Składniki:
400 ml spirytusu 95%, 250 g cukru, 10 g melisy lekarskiej, 5 g hyzopu lekarskiego, 3 g korzenia dzięgla litworu (angelika), 1 g kolendry siewnej, 0,5 g kory cynamonu, 0,5 g kwiatu muszkatołowca, 0,5 g nasion kopru, 1 goździk.
Wszystkie zioła dokładnie ucieramy w moździerzu. Wsypujemy do słoja i zalewamy spirytusem. Macerujemy je przez 12 dni, potrząsając słojem 2 razy dziennie.
Przygotowujemy syrop cukrowy.
Cukier rozpuszczamy w 300 ml gotującej się na małym ogniu wody. Całość studzimy i dodajemy do słoja z ekstraktem spirytusowym. Odstawiamy na kilka dni. Filtrujemy i butelkujemy.
Likier powinien dojrzewać w chłodnej piwnicy minimum 3 miesiące. Najlepiej smakuje po około roku.
Zapraszam także na wirtualną wycieczkę http://www.chartreuse.fr/Module/?visite=chartreuse
Zapraszam także na wirtualną wycieczkę http://www.chartreuse.fr/Module/?visite=chartreuse
Mam jeszcze przepis na mus czekoladowy z Chartreuse ale to już napiszę w innym poście.
I jeszcze jedno, ostatnio na moim onetowym blogu zrobiłam nową notkę pod tym linkiem http://babuni-blog49.blog.onet.pl/2013/09/25/klopsiki-w-sosie-pachnacym-bazylia/ - zapraszam.
PS.
Ponieważ moja mami się rozchorowała, była w szpitalu a teraz jest w domu, więc teraz będzie mnie mniej na blogu - przepraszam.
Pomocne źródło:
"Moje gotowanie" - wrzesień 2011 nr 9 (202)
Do likierow nie musisz mnie zachecac /smiech/!
OdpowiedzUsuńZdrowia Mamie zycze a Tobie mocy, bede pamietac.
Serdecznosci
Judyta
Dziękuję kochana za pamięć, to teraz ważne dla mojej mamy...
OdpowiedzUsuńSerdeczności zostawiam.
Świetny przepis może wypróbuję (przyda się na zimowe wieczory po spacerach)Twojej mamie życzę duzo zdrówka serdecznie pozdrawiam
OdpowiedzUsuńO tak Różyczko w zimowe wieczory nic nas lepiej nie rozgrzeje niż ten likierek czy też jaka naleweczka. Za mamę dziękuję, już jakby jest troszku lepiej.
UsuńPozdrawiam serdecznie.
Jeszcze raz duzo zdrowka bo jest bardzo ważne serdeczności dla Was wszystkich pozdrawiam i zapraszam na PRZYSTAŃ pod nowym adresem (jeszcze coś mi nie gra)
UsuńByłam moja droga już u Ciebie i jest ślicznie... :)
UsuńPozdrowionka.
fajnie poznać nowe ciekawostki, ale powiem szczerze, że patrząc na przepis wolę chyba jednak naszą swojską wiśnióweczkę od tego likieru :))
OdpowiedzUsuńSą gusta i guściki, tak jak smaki i smaczki, a o smakach się nie dyskutuję... :))
UsuńA ja bardzo lubię takie ciekawostki, naprawdę...
Pozdrawiam serdecznie.
mmmmm... jak smakowicie....
OdpowiedzUsuńKochana nic innego nie pozostaje, jak spróbować i posmakować :)
UsuńPozdrawiam serdecznie.
świetny post tylko czemu na te domowe alkohole tak długo trzeba czekać :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, JaGo, czy dobrze kombinuję, ale do mocniejszej, zielonej wersji dodaje sie jeszcze odrobinkę piołunu, który, jak wiesz króluje w absyncie. Dzięki za dobre słowa dla Malinki.
UsuńJesli nie masz nic przeciwko temu podam jej twój adres blogowy, na pewno odwiedzi Cie jeszcze przed publikacja u mnie..
całuski przesmaczne
Myibali dziękuję a co do nalewek (domowych alkoholi) to niestety ale trzeba być cierpliwym. Im dłużej tak sobie postoi to tym lepszym się staje, ot i cała polityka :)
UsuńPozdrawiam serdecznie.
Art Klaterku dokładnie to ja z tym piołunem to nie wiem jak to jest w przypadku tej zielonej wersji tego likieru, może i się dodaje ten piołun. Jak wiesz piołun daje gorycz i moc, no chyba, że tylko odrobinkę tego piołunu.
UsuńWłaśnie też mam zamiar napisać w przyszłości i o absyncie, ale to w przyszłości :)
Pewnie, że nie mam nic przeciwko koleżance, nawet sama już ją odwiedziłam i chwilkę u niej pobyłam. Jest tam bardzo ciekawie. Niestety, teraz choroba mojej mamy mi wszystko "powaliła". Mam jednak nadzieję, że niedługo już wróci do zdrowia.
Pozdrawiam cieplutko.
Znam słodycz Chartreuse, kilka razy udało mi się spróbować, przyjaciel przywoził i kiedy byliśmy u Cioci we Francji, częstowano nas tym trunkiem, bo zdaje się, że jest uważany za trunek ekskluzywny. Dziękuje za przepis, zrobię na przyjazd moich żabojadów i dopiero ich zaskoczę. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńNo tak, raczej to jeden z exluziw-alkohol, a nawet kiedyś był nazywany eliksirem długowieczności i miałaś szczęście go skosztować. Jeśli Lotuś zrobisz ten likierek, to na pewno znajomych z Francji zaskoczysz...
UsuńPozdrawiam cieplutko.
Gdyby mnie ktoś miał poczęstować alkoholem, to chciałabym, aby to był likier milczących mnichów, ale w Polsce raczej pije się inne trunki, więc na ten likier nie mogę liczyć. Poza tym wszyscy moi znajomi wiedzą, że jestem abstynentką i nikt nie odważyłby się proponować mi alkoholu. Mój mąż robi sobie aroniówkę i niech to mu wystarczy.
OdpowiedzUsuńUściski wieczorne.
Jako Twoja znajoma Aniu, to też wiem, że jesteś abstynentką ale takim likierem zapewne byś nie pogardziła, likierem z taką historią to i można się zachwycić a potem wypić.
UsuńAroniówki to i ja chętnie bym się napiła i wcale bym nie pogardziła, mąż wie co dobre jest :)
Pozdrawiam cieplutko.
Chartreuse spróbowałabym z samej ciekawości smaku. Aż przejrzałam swoje miniaturowe likiery kupione w San Marino, czy nie zaplątał się tam ten likier. Niestety, nie było go.
UsuńDo soku z aronii mąż już wlał alkohol i teraz czeka, aż się "przegryzie". Jednak, jak znam mojego męża, na pewno rozda butelki rodzinie i znajomym.
Serdeczności niedzielne.
Co za pech, no widzisz nie zaplątał się :)
UsuńTo Twój mąż jest o szlachetnym sercu, lubi się dzielić z innymi,
samnie będzie miał ale innym da...
Pozdrawiam cieplutko.
JaGuś, w tej chwili mój mąż robi wino z winogron i zajął mi całą kuchnię. Wino z aronii już prawie rozdał;)
UsuńA ja nawet tego nie spróbuję.
Życzę spokojnej nocy.
Aniu ja osobiście za winami nie przepadam, natomiast za naleweczkami i likierami i... owszem :) Wina w moim domu to zawsze robił mój tata...
UsuńŻyczę miłego dnia.
Witaj
OdpowiedzUsuńSamo zdrowie i smak wyrazisty :)
Pozdrawiam mile :)
Witam.
UsuńNie miałam okazji pić tego trunku ale... zapewne tak jest :)
Pozdrawiam cieplutko.
No i wreszcie przechodzimy do rzeczy naprawdę poważnych...:)
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Mości Wachmistrzu od dzisiaj zajmę się tylko samymi, tymi poważnymi rzeczami :))
UsuńPozdrawiam cieplutko.
Pięknie i ciekawie u Ciebie! Rozgaszczam się na dłużej:) Pozdrawiam Wiola
OdpowiedzUsuńViolu dziękuję i proszę rozgaszczać się, ile tylko chcesz :)
UsuńPozdrawiam cieplutko.
Przyznam, że zestaw ziół całkiem, całkiem i pracy sporo trzeba dołożyć, więc może efekt będzie popisowy? Takie naleweczki pija się po malutkim łyczku! Ach, jak bym chętnie się rozsiadła i z Tobą przy kawce sączyła.....Nic, tylko ruszyć do roboty i za rok JaGuś zapraszać na kawkę! Serdeczności!
OdpowiedzUsuńJoasiu niestety ale ten likier musi mieć i czas i wszystko co doń potrzeba, byle czym i byle jak on się nie obędzie, potem spoko można się nim delektować. Wiesz Joasi już moja wyobraźnia zadziałała i też sobie nas obie wyobraziłam jak siedzimy w moim ogrodzie i sączymy ten "eliksir długowieczności", a przy okazji nauczyłabyś mnie sztuki malarstwa, och bardzo by mi się to spodobało :)) Więc szykuj się kochana :)
UsuńPozdrawiam cieplutko.
Oooo, la,la...... Toż to znakomite, i te procenty skłonne sponiewierać, he, he :)) Buziaki, Marylko :)))
OdpowiedzUsuńJeśli wypijemy w nadmiarze, to zapewne te procenty mogą nas sponiewierać :))
UsuńPozdrowionka.
Fajnie się czytało, ciekawe rzeczy piszesz, Jaguś.
OdpowiedzUsuńŻyczę zdrowia. Pozdrawiam serdecznie:)
Staram się wybierać tylko te same ciekawe rzeczy,
Usuńjestem bardzo ciekawska :)
Pozdrawiam cieplutko
Narobiłaś mi apetytu, zaraz pójde i naleję sobie w kliszek aroniówki z tamtego roku. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńAlinko a ja bardzo lubię robić komuś ochotę na coś
Usuńi kusić... :))
Pozdrawiam serdecznie.
Ciekawy przepis , przeczytałam z dużym zainteresowaniem.
OdpowiedzUsuńI bardzo mnie to cieszy :)
UsuńPozdrawiam serdecznie.
Przepis fajny i do wykonania , ale dla kogos , ja sobie odpuszczę. Pozdrawiam...
OdpowiedzUsuńCzasami jest taka potrzeba, że trzeba odpuścić :))
UsuńPozdrowionka.
Przepis odnotowałam i czekam na ciąg dalszy :) Lubię takie likiery i nalewki. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńnotatnikkulinarny.blogspot.com
Kasiu dalszy ciąg niebawem nastąpi,
Usuńgdyby nie ta choroba mamy, to dawno
by już był...
Wymagana... cierpliwość :)
Pozdrowionka.
Szerze? Jakoś sobie radzę:) Ale w życiu różnie bywa. Najczęściej to sinusoida. Koniec urlopu. Wracam do Warszawy. Dziś.
OdpowiedzUsuńNie ma chyba takiej osoby, której po przeczytaniu tego tekstu nie chciała się napić tego trunku. Historia jest bardzo ważna w promocji wyrobu. Wtedy to ma duszę i lepiej smakuje. Można Francji pozazdrościć :)
No tak w życiu różnie bywa i z tym mi się z Tobą zgodzić trzeba.
UsuńNo nareszcie koniec tego obijania się i wrócisz do normalnego życia (tu żartuję, oczywiście).
Zdaje mi się, że wszystko co ma swoją historię (nie powstało, ot tak sobie) to tak jakby było zaczarowane i jedząc to coś lub pijąc marzę o tamtych czasach i wyobrażam sobie jak to było dobrze, bo np. ja siedzę za stołem (jestem np. księżniczką) i wszystko co najlepsze do niego mi donoszą. Czyż to niepiękne... :))
Pozdrawiam serdecznie.
Witaj!
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twoje ciekawe posty. Zawsze można je wykorzystać. Są realne i co najważniejsze bardzo pyszne. Korzystałam z nich od dawna. Ponieważ byłam skrępowana, nie zamieszczałam u Ciebie komentarzy...Los czasem płata figle.Odwiedziłaś mój blog, zamieściłaś komentarz więc, tym samym zdobyłam się na odwagę...
Jaguś, teraz się śmieję z mojej dziecinady...
Świetny przepis. Muszę go również wypróbować.
Serdecznie pozdrawiam:)
Witaj!
UsuńAch, jestem wniebowzięta i dziękuję Ci bardzo.
Ja Twój blog też polubiłam dawno i zaglądałam do niego, aż w końcu odważyłam się napisać komentarzyk. Czyli obydwie jesteśmy dziecinne :))
I wychodzi na to, że los naprawdę spłatał nam figla...
Wiesz moja droga, ja bardzo polubiłam historię (ostatnio), szczególnie historię dań, którymi zajadamy się, bo wydaje mi się, że dobrze jest wiedzieć skąd to się wzięło
i dlaczego smacznym może być. Jak zauważyłaś, to raczej preferuję kuchnię prostą,
wszak ta prostota jest w niej najlepsza. Boże!, żebym tylko miała troszku więcej czasu, to bym Was zasypała postami.
Pozdrawiam cieplutko.
Ponoć każdy markowy trunek ma swoją niebanalna historie powstania. Lubię Twój blog. Naprawdę prawdziwy relaks, a piszesz z takim smakiem, że choć nigdy tego likieru nie piłem, to już go polubiłem. Muszę poprosić Johna by sprowadził dla mnie choć jedną butelczynę. Zielonego rzecz jasna. Żółty paniom zostawiam. Tymczasem dzięki za przepis podróbki oryginału, którego nie mam.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci Kapitaniewienie za polubienie :)
UsuńPrzeważnie każdy, no powiedzmy prawie każdy taki trunek jest ze swoją historią, tylko gorzej ją znaleźć. Moja biblioteka, do której uczęszczam, raczej jest biedna w tego typu ksążki. Gdybym mieszkała bliżej koło Książnicy szczecińskiej na pewno niejedną ciekawostkę bym w niej znalazła.
Koniecznie musisz poprosić Johna, by Ci przywiózł chociażby taką miniaturkę tego trunku i koniecznie zielonego a dla mnie.... żółtego :)
Pozdrawiam serdecznie.
Oj pyszny likierek pyszny :-)))
OdpowiedzUsuńApetytu narobiłaś nam tutaj na takie pyszności :-)
Ależ ja koniecznie muszę apetytu Wam robić... :))
UsuńPozdrowionka.
Nie tylko przepis podałaś, ale ciekawą historię. Życzę Twojej Mamie powrotu do zdrowia. Pozdrawiam, Marylko
OdpowiedzUsuńAzalko,bo ten likierek musi mieć ręce i nogi.
UsuńRęce do zrobienia go, a nogi, bo długi czas dochodzenia jego najlepszym jest :)
A z mamę - dziękuję.
Pozdrawiam serdecznie.
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńZdrowia dla Twojej Mami życzę.
Pozdrawiam serdecznie.
alEllu wiesz dzięki Wam mojs mama staje się coraz zdrowsza.
UsuńZawsze jak do niej pójdę to mówię - wiesz mamuś a na moim blogu wszyscy Ci życzą dużo zdrówka i od razu jest zdrowsza :)
Teraz jest już o wiele lepiej niż jak wyszła ze szpitala i mam nadzieję, że niedułgo będzie już prawie dobrze.
Dzięki za mami!
Pozdrawiam serdecznie.
I Powiedz jeszcze swojej Mami, że to wcale nie jakieś... tam... kurtuazyjne czy zdawkowe życzenia. Myślimy o Twojej Mami, jak się czuje. Własnie przed chwilą pomyślałam i dlatego tu zajrzałam z nadzieją, że dobrą wiadomość o Mami znajdę.
UsuńalEllu ależ ja wiem, że wy wszyscy ze szczerego serca życzycie mojej mamie wszystkiego najlepszego za co Wam serdecznie wszystkim dziękuję. I to jest bardzo ważne i dla mnie i dla mojej mami. Kocham Was wszystkich !!!
UsuńWITAJ JA-GO ależ z Ciebie niesamowita baba, chciałam rze babcia - no chapeau bas !!! blog fantastyczny ale biedna , ja biedna i to nie ja jedna ... takie cudowności, że śnić mi się będą po nocach a doba tylko 24 ma nie 48 a ja bym tak sobie i to i to, i to !!! o ja biedna. Zaieram adres do tego magicznego miejsca. Wiesz - też jestem Bliźniakiem zodiakalnym tylko kapkę starszym od Ciebie , no może trochę dużą kapkę . POZDRAWIAM TWOJĄ MAMI moja krząta się po domu ale uważać na Nią muszę bo przeszła 2 zawały ...
OdpowiedzUsuńWSZYSTKIEGO NAJSMACZNIEJSZEGO Ja-Go
Witaj Malinko!
UsuńJakże się cieszę, że zagościłaś w moje skromne progi :))
Baba, babcia bez różnicy, wszak i ta i ta - chodzi w spódnicy...
Oj ja nieboga, bo ja nie chcę być przyczyną Twoich bezsennych nocy :)
My Bliźniaki obydwa więc już coś tam mamy ze sobą wspólnego,
jesteśmy artystycznymi duszami i tak w ogóle jesteśmy NAJ!
Wpadłam chyba w samouwielbienie :)
Za mami dziękuję, a wiesz moja ma też z serduchem do czynienia,
ostatnio przeszła udar no i wzrok jej nieco szwankuje. Moja już raczej
mało krząta się po domu, dlatego muszę w zastępstwie krzątać się
więcej ja. Wnioskuję, że Twoja mama jest starsza od mojej, bo moja
ma dopiero 84 lata ?
Smacznie pozdrawiam.
Wspaniały wpis,ciepły i rozgrzewający,bardzo obrazowy.Zddrowia i jeszcze raz zdrowia dla Twojej Mamy,dużo ciepła i uśmiechu dla Was obu.Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńA wyobraź sobie moja droga gdybyśmy podczas czytania tej notki tym likierkiem się częstowały, to chyba byśmy do czerwoności się rozgrzały... :))
UsuńZa mami bardzo, bardzo dziękuję.
Cieplutko pozdrawiam.
Zdrowia dla mamy. Przyznam, że bardzo ciekawa historia i pyszny likier. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńZbyszku bardzo dziękuję w imieniu mamy i swoim za życzenia.
UsuńMnie też zafascynowała ta historia likieru tego i pomyślałam
sobie, że czemu nie podzielić się nią z Wami.
Dziękuję i pozdrawiam.
Lubię likiery.... Aż za bardzo!
OdpowiedzUsuńWiesz co dobrym jest... :))
UsuńPozdrowionka.
Jak ja lubię sobie twój blog włączyć i przy kawusi poczytać, zawsze ciekawe tematy znajdziesz :)
OdpowiedzUsuńŻyczę zdrowia Twojej Mamie i Tobie dużo sił i w miarę możliwości relaksu. Stres jest najgorszy i odchorowuje się go tygodniami. Przynajmniej ja tak miałam w podobnej sytuacji.
Pozdrawiam serdecznie
Kasiu a jak ja urosłam dzięki Twojemu komentarzykowi :))
UsuńDziękuję za mamę i masz rację, że stres bywa czasem zabójczy
i ja właśnie chyba go mam...
Pozdrowionka.
Witam, bardzo ciekawa historia z tym likierem. Pijam go co jakiś czas bo mieszkam na granicy Szwajcarii i Francji gdzie jest dostepny bez problemu. Słyszałam bardzo skróconą wersje tej opowiesci dlatego miło mi się czytało. Co do likierów to są znakomite szczególnie ten zielony:) oprócz tych dwóch widziałam jeszcze wiele innych produktów m.innymi klasztoru krople na witalność w kilku wersjach a nawet wódkę. Muszę spróbowac!
OdpowiedzUsuńNo i zachęcona Twoim wisem na blogu wybiore sie do mnichów bo jest taka możliwość:-))) wtedy to doppiero bedzie fascynujące zobaczyc na miejscu cały proces produkcji . POdarwiam serdecznie!
Czyli jesteś szczęściarą mając możliwość napicia się tego wybitnego trunku a nie mówiąc już o możliwości odwiedzenia mnichów w ich klasztorze. Słyszałam, że ten zielony likier jest akuratny dla dam ale co tam, przecież i można innych spróbować :))
UsuńDziękuję za miły komentarzyk i pozdrawiam serdecznie.
Droga Jago. Trafiłem na Twego bloga przypadkowo szukając informacji o anyżu gwiazdkowym i tak już poleciało. Czytając te przepisy zaśliniłem się totalnie bo wszystko jest smakowite i pachnące.Poprostu nie ma możliwości wszystkiego przeczytać więc zapisuję tylko linki. A tak na marginesie stwierdzam, że chyba jesteśmy ziomalami, pochodzimy gdzieś spod Wilna. Używasz często słowa "trochu" zamiast "trochę" jak moi śþ. Rodzice. Pozdrawiam gorąco życząc zdrowych i wesołych Świąt oraz szczęśliwego Nowego Roku. Ignac.
OdpowiedzUsuńWitam.
UsuńAch, jak ja lubię takie przypadki! :)
A gdy już wszystko przeczytasz, zapraszam Cię na mój "prawidłowy" blog, na którym to zaczynałam swoją karierę, jako blogowiczka. Tutaj się przeniosłam, jak były trudności w Onecie, gdy już wszystko wróciło do normy na Onecie, wiec i ja powróciłam. Teraz cały czas tam urzęduję (jakbyś nie wiedział).
Co do tego mojego "troszku" to ja tak jakoś, po prostu spodobało mi się i tak mówię i piszę, a pochodzę ze Szczecina. Ale jednak coś w tym musi być, może moje dalsze, dalsze korzenie pochodzą z Wilna, kto to wie?!
Podam Ci teraz linka do Onetowego linka, bo może zechcesz mnie odwiedzić. :)
Pozdrawiam i również życzę zdrowych i wesołych Świąt i wszystkiego najlepszego w Nowym Roku.
PS.
Szkoda, bo nie wiem jak się mam do Ciebie zwracać, może mi zdradzisz tą tajemnicę? :)
Witam, chwilę jestem na tym blogu, trafiłam szukając informacji o storczykach (bo mi zaczął płakać!), i wyjść nie mogę. I nie mogę nie napisać, że dawno nie trafiłam na tak wartościową stronę. To jest coś niesamowitego. Jest mnóstwo pięknych stron, na których nic nie ma prócz grafiki, a tutaj... strona mocno staroświecka, ale treści tak ciekawe i tak fajnie napisane że zaraz porozsyłam linka do znajomych. Pozdrawiam ciepło i oddaje honory za dobrze wykonaną robotę. Będę tu wracać!
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci bardzo za miłe słowa :)
UsuńPonieważ ja sama lubię takie różne nowinki, ciekawosrki więc i piszę o nich i dla Was.
A co z tym storczykiem Twoim?
Serdeczności.
Wspaniały wpis, niesamowicie ciekawy i do tego pięknie zilustrowany :)
OdpowiedzUsuń32 yr old Physical Therapy Assistant Giles Matessian, hailing from Mont-Tremblant enjoys watching movies like "Tale of Two Cities, A" and Graffiti. Took a trip to Phoenix Islands Protected Area and drives a Ferrari 250 GT California. strona internetowa
OdpowiedzUsuń